sobota, 30 maja 2015

Odcinek 16: Slipstream

Slipstream sprawia mi problem. Nie, żeby to był zły setting. Wręcz przeciwnie – jest on całkiem przyzwoity. Brakuje mu jednak tego czegoś, co wywoływałoby w MG myśl „Muszę w to zagrać”.

Setting ten przenosi nas do mini galaktyki, do której przedostać się można przez czarną dziurę, ale z której ucieczka nie jest możliwa. Planety jako takie nie istnieją, życie toczy się zaś na tym, co z nich pozostało – unoszących się w przestrzeni fragmentach. Wszystko to przypomina Flasha Gordona (nie miałem okazji oglądać w całości – widziałem jedynie fragmenty i zachwycałem się muzyką Queen). Mamy tu ludzi-rekiny, ludzi-lwy, ludzi-roboty i mnóstwo różnych mieszanek zwierząt z ludźmi. Zdecydowana większość ras jest dostępna dla graczy, ponadto autor postanowił umieścić generator własnych ras. Bardzo dobry pomysł moim zdaniem. Wiggy określił konwencję gry jako space pulp – gramy bohaterami, którzy przeciwstawiają się superłotrowi, którego rolę pełni Królowa Anathraxa, prawami fizyki się za bardzo nie przejmujemy, statyści istnieją po to, żeby malowniczo ginąć (czy to z naszych rąk, czy to na rozkaz łotra), jako bohaterowie zginąć nie możemy (a przynajmniej nie w nieodpowiednim momencie), pomiędzy fragmentami poruszamy się rakietami, które mnie kojarzą się z pojazdami kosmicznymi, jakie rysowałem, rozpoczynając naukę w szkole podstawowej. Parę razy Wiggy’emu udało się wywołać uśmiech na mojej twarzy – rozbawiła mnie pacyfistyczna rasa o nazwie Anarch i Septosianie – śmierdzące istoty pochodzące oryginalnie z bliźniaczych planet Andee i Hopp (patrz Odcinek 5).

Tradycyjnie już dostajemy do ręki garść nowych zasad. Co oczywiste, znalazły się reguły dotyczące poruszania się w kosmosie – do ich wykorzystania bardzo przydaje się mapa umieszczona na wewnętrznej stronie okładki (jest jakaś fachowa nazwa na nieco grubszą kartkę oddzielającą okładkę od właściwej części książki? – na niej również znajduje się mapa). Spośród mistycznych przeszłości skorzystać można jedynie z szalonej nauki i psioniki. Ta pierwsza idealnie wpasowuje się w gadżeciarstwo settingu, z drugą natomiast trzeba uważać – psionicy zostali wyjęci spod prawa przez Anathraxę, więc gracz decydujący się na wzbogacenie w ten sposób swojej postaci, musi liczyć się ze ścigającymi go łowcami nagród. Jako że bohaterowie nie umierają, wprowadzono nową tabelę, z której odczytuje się wynik, gdy postać padnie nieprzytomna. Wygląda ona tak samo jak w Pirates of the Spanish Main.

Typowo dla settingów do Savage Worlds nie mogło zabraknąć Plot Point Campaign. Tym razem ciąg scenariuszy przedstawiono w formie serialu, w którego kolejnych odcinkach bohaterowie stawiają opór siłom Anathraxy, aby w finale sezonu pokonać samą królową. Na tym jednak nie koniec – przedstawiony Plot Point został w podręczniku określony jako sezon pierwszy. Daje on więc możliwość kontynuowania rozgrywki – czy to takiej, gdzie głównym przeciwnikiem będzie dążąca do zemsty prawa ręka Anathraxy, czy też tajemniczy Stygijczycy, o których nic nie wiadomo i co do których – co rzadkie w Savage Worlds – pozostawiono sporą swobodę MG (jest wprost napisane, że Stygia nie jest opisana i za jej właściwy wygląd odpowiada MG). Do tego dochodzi jeszcze dwadzieścia jeden Savage Tales. Część z nich to efekt losowych spotkań, a niektóre to pełnoprawne scenariusze. Całość powinna wystarczyć na parę miesięcy grania, jeśli nie więcej.

Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to prezentuje się ona bardzo dobrze, do czego Pinnacle zdążyło nas już przyzwyczaić. Ilustracje w większości oceniam pozytywnie, choć niektóre z nich widziałem już w SWEX (i piszę to z pełną świadomością tego, że to w SWEX były wykorzystywane ilustracje z settingów, a nie odwrotnie). Standardowo już mamy do czynienia z twardą oprawą, papierem kredowym i pełnym kolorem. Na szczęście tym razem osoby odpowiedzialne za kartę postaci pozostawiły miejsca, gdzie trzeba coś wpisać białe, dzięki temu notatki nanoszone ołówkiem na wydrukowanej karcie będą widoczne (czego nie da się powiedzieć o Dedlands czy Rippers – tu moi gracze cały czas marudzą, że nic nie widać).

Slipstream jest dobrym settingiem. Przyzwoicie napisanym, bez zbędnego lania wody. Niestety nie sądzę, żeby trafił on w gusta kogoś, kto nie lubi światów w stylu Flasha Gordona. Do tego dochodzi dość wysoka cena jak za 160 stron materiału. Z ciekawości można sięgnąć, grać się w to powinno dobrze.

Wydawca: Pinnacle Entertainment Group
Autor: Paul ‘Wiggy’ Wade-Williams
Liczba stron: 160
Cena: 34,99$

W następnym odcinku: Necropolis 2350.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz